Minijob – elastyczność, która stała się pułapką. Dlaczego Niemcy chcą zreformować pracę za grosze
Minijoby miały ułatwiać start zawodowy i dawać elastyczność, dziś jednak miliony Niemców – głównie kobiet – wpadają przez nie w finansową pułapkę. Politycy, związkowcy i pracodawcy spierają się o przyszłość systemu.
Ponad siedem milionów ludzi w Niemczech pracuje na tzw. minijobach – umowach z zarobkiem do 556 euro miesięcznie. Dla jednych to wygodne dorabianie, dla innych źródło biedy i zawodowej stagnacji. Teraz coraz głośniej mówi się o końcu tego modelu. Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna zapowiada częściowe odejście od minijobów, a związki zawodowe biją brawo. Pracodawcy ostrzegają: bez nich wiele branż się załamie.
Od elastyczności do błędnego koła
Gdy w 2003 roku w ramach reform Hartza wprowadzano system minijobów, miał on być lekarstwem na wysokie bezrobocie i zachętą do aktywności zawodowej. Pomysł wydawał się genialny w swojej prostocie: proste zasady, niewielki podatek, żadnej biurokracji. Kto nie przekroczy miesięcznego limitu 556 euro, nie płaci składek na bezrobocie, a z ubezpieczenia emerytalnego może się zwolnić. Pracodawcy uiszczają tylko niewielką ryczałtową opłatę i zyskują elastyczność w zatrudnianiu.
Dwie dekady później widać jednak, że ta prostota ma wysoką cenę. Minijoby stały się dla wielu nie trampoliną do normalnej pracy, lecz pułapką, z której trudno się wydostać. Według danych Federalnej Agencji Pracy, większość osób zatrudnionych w tym modelu pozostaje w nim latami, nie przechodząc do etatowego zatrudnienia.
Kobiety – cicha większość w niepełnym wymiarze
Największą grupę wśród minijobowców stanowią kobiety. Pracują w handlu, gastronomii, hotelarstwie, często na zastępstwach lub w niepełnym wymiarze, by pogodzić obowiązki rodzinne z pracą. Z pozoru to wygodne rozwiązanie – elastyczny grafik i brak skomplikowanych rozliczeń. W praktyce jednak skutkuje to brakiem zabezpieczenia emerytalnego i niskim poziomem niezależności finansowej.
Związki zawodowe od lat ostrzegają, że system minijobów utrwala strukturalną nierówność między płciami. Frank Werneke, przewodniczący Verdi, mówi wprost: „Minijoby prowadzą kobiety wprost do ubóstwa na starość”. Problem pogłębia tzw. Ehegattensplitting – system wspólnego rozliczania małżonków, który sprawia, że drugiej osobie w gospodarstwie domowym (zazwyczaj kobiecie) nie opłaca się zwiększać dochodu.
Polityczny spór o sens istnienia minijobów
Coraz więcej polityków widzi w tym modelu anachronizm. W CDU pojawiły się propozycje częściowego zniesienia minijobów i przekształcenia ich w formy pracy z pełnymi składkami. SPD idzie jeszcze dalej: chce obowiązkowego ubezpieczenia społecznego od pierwszego euro. Jak tłumaczy wiceszefowa frakcji SPD w Bundestagu Dagmar Schmidt, „minijob może być wyjątkiem – dla uczniów, studentów, emerytów – ale nie sposobem na życie”.
Z kolei liberałowie z FDP bronią idei elastycznej pracy, argumentując, że to właśnie dzięki minijobom wiele osób, zwłaszcza w małych miejscowościach, ma w ogóle dostęp do zatrudnienia.
Co mówią badania rynku pracy
Instytut Badań nad Rynkiem Pracy i Zatrudnieniem (IAB) potwierdza, że system nie spełnia pierwotnych założeń. Zamiast ułatwiać powrót na rynek, utrwala on segment prac niskopłatnych. Firmy, które kiedyś tworzyły etaty, dziś wolą zatrudniać kilka osób na minijobach, by obniżyć koszty pracy i uniknąć zobowiązań socjalnych.
W efekcie gospodarka traci miliardy euro wpływów z podatków i składek, a państwo ponosi większe wydatki na wsparcie socjalne. Jak zauważa ekonomista Matthias Collischon z IAB: „Zamysł był szlachetny, ale system stworzył niewidzialny mur między światem minijobów a regularnego zatrudnienia. Kto raz do niego wejdzie, rzadko z niego wychodzi.”
Głos związków i organizacji społecznych
Związki zawodowe nie mają wątpliwości: minijoby to fałszywa elastyczność. Dają poczucie pracy, ale nie dają bezpieczeństwa. W dłuższej perspektywie prowadzą do tzw. „prekaryzacji” – zjawiska, w którym miliony ludzi żyją w ciągłej niepewności, bez stabilnych dochodów i zabezpieczenia na starość.
Z drugiej strony organizacje charytatywne, takie jak Caritas czy Diakonie, zwracają uwagę na inny aspekt: dla wielu kobiet w małych miejscowościach minijob to jedyna forma aktywności zawodowej, pozwalająca utrzymać kontakt z rynkiem pracy. Dlatego zamiast całkowitej likwidacji, postulują reformę – np. wprowadzenie obowiązkowych składek emerytalnych i ubezpieczenia zdrowotnego w proporcji do dochodu.
Pracodawcy: bez minijobów nie utrzymamy wielu branż
Sprzeciw wobec planów likwidacji słychać głośno ze strony organizacji pracodawców. Niemiecki Związek Handlu (HDE) i branża hotelarsko-gastronomiczna (Dehoga) podkreślają, że bez elastycznych form zatrudnienia wiele firm nie przetrwałoby sezonowych szczytów.
„Minijobberzy są dla nas nieodzowni. To dzięki nim możemy obsługiwać imprezy, święta i weekendowe wydarzenia” – mówi Sandra Warden z Dehoga. Pracodawcy obawiają się, że obowiązkowe składki lub limit etatowy doprowadzą do wzrostu kosztów i redukcji godzin pracy, a tym samym – do nowych zwolnień.
Między wolnością a zabezpieczeniem
Spór o minijoby to w gruncie rzeczy spór o filozofię pracy w XXI wieku. Czy lepsze jest pełne bezpieczeństwo socjalne, czy maksymalna swoboda? Niemcy przez lata chwaliły się elastycznym rynkiem pracy, który pozwolił przetrwać kryzysy gospodarcze. Ale coraz częściej widać, że ten sukces ma drugie dno – miliony ludzi, zwłaszcza kobiet, pracują poniżej swoich kwalifikacji, bez prawa do urlopu chorobowego czy emerytury.
Paradoks polega na tym, że dla części społeczeństwa minijoby były furtką do rynku pracy, a dla innych – klatką, z której nie da się wyjść.
Co dalej? Możliwe scenariusze
Rząd federalny zapowiada, że do końca 2026 roku przedstawi projekt reformy. Jednym z wariantów jest wprowadzenie płynnego progu składkowego – im wyższy dochód, tym większy udział w ubezpieczeniu społecznym, bez sztywnej granicy 556 euro. Innym pomysłem jest stworzenie specjalnej kategorii „Midijob+”, obejmującej dochody między 556 a 1300 euro, z częściowym odprowadzaniem składek, co ma zachęcić do przechodzenia na pełne etaty.
Niemiecki Instytut Gospodarczy (IW) proponuje jeszcze bardziej radykalne rozwiązanie: całkowite zniesienie pojęcia minijobu i włączenie wszystkich zatrudnionych w jednolity system ubezpieczeń społecznych.
Reforma, która zadecyduje o przyszłości rynku pracy
Bez względu na ostateczny kształt reformy, jedno jest pewne – era beztroskich minijobów zbliża się do końca. Niemcy, które przez lata stawiały elastyczność ponad stabilność, muszą dziś na nowo zdefiniować, czym jest sprawiedliwa praca.
Dla wielu kobiet oznacza to szansę na lepszą emeryturę i niezależność finansową. Dla pracodawców – konieczność przebudowy modelu zatrudnienia. A dla polityków – próbę znalezienia równowagi między wolnością rynku a odpowiedzialnością społeczną.
W tej debacie nie chodzi już tylko o kilka setek euro miesięcznie. Chodzi o to, jak Niemcy chcą widzieć swoją gospodarkę – jako system oparty na taniej, elastycznej sile roboczej, czy na stabilnym zatrudnieniu i godnym życiu dla wszystkich.
Jakie jest Twoje zdanie?
Lubię
0
Nie lubię
0
Świetne
0
Śmieszne
0
Wnerwia
0
Smutne
0
Wow
0



