Świąteczny klimat pod policyjnym parasolem. Gdy bożonarodzeniowe jarmarki stają się luksusem bezpieczeństwa
W Niemczech odwołuje się pierwsze jarmarki bożonarodzeniowe z powodu kosztów ochrony. To już nie tylko kwestia bezpieczeństwa, lecz także znak czasu – świąteczny klimat coraz częściej wymaga policyjnego budżetu i betonowych barier.
Niemieckie jarmarki bożonarodzeniowe przez dekady były symbolem beztroski, zapachem grzanego wina i migdałów, spotkaniami w centrum miasta, gdzie nawet w mrozie panowała ciepła wspólnota. Dziś część z nich znika z kalendarza. Nie z braku chętnych czy sprzedawców, lecz z powodu… rachunków za bezpieczeństwo. Ten fakt mówi o Niemczech więcej, niż chcielibyśmy przyznać.
Kiedy święta zaczynają się od betonowych barier
W 2025 roku w kilku miastach – od Bonn po mniejsze ośrodki Nadrenii – organizatorzy zrezygnowali z tradycyjnych Weihnachtsmarktów. Powód? Koszty zabezpieczenia przekroczyły możliwości lokalnych budżetów. Wynajem ochrony, systemy monitoringu, betonowe zapory, ubezpieczenia i współfinansowanie patroli policyjnych sprawiły, że „magia świąt” zaczęła przypominać operację logistyczną na miarę dużego koncertu.
To efekt procesu, który trwa od prawie dekady. Po zamachu na jarmarku przy berlińskim Breitscheidplatz w grudniu 2016 roku, gdzie zginęło 13 osób, zmieniło się wszystko: sposób organizacji, regulacje, a nawet psychologia wspólnego świętowania. Od tego czasu każdy większy jarmark w Niemczech musi mieć plan bezpieczeństwa, wyznaczone strefy wejść i kontrolę toreb.
Na papierze to tylko „środki ostrożności”. W rzeczywistości to poczucie, że coś pękło – że nawet najbardziej radosny fragment niemieckiej tradycji musi być otoczony betonem, kamerami i metalem.
Kiedy święta kosztują zbyt wiele
Władze miast przyznają, że problem nie tkwi w woli czy braku odwagi, lecz w ekonomii bezpieczeństwa. Tylko w Berlinie, Monachium i Kolonii wydatki na ochronę jarmarków w 2024 r. wzrosły o średnio 25–30%, a mniejsze gminy notują nawet podwojenie kosztów w ciągu pięciu lat.
W przypadku średnich miast takich jak Bonn czy Mülheim an der Ruhr oznacza to wydatek od 200 do 400 tysięcy euro na jeden sezon – sumę, której lokalne stowarzyszenia handlowe nie są w stanie pokryć bez dotacji. Zamiast więc świętować, muszą rezygnować.
I choć to tylko kilka przypadków w skali kraju, to symboliczny sygnał ostrzegawczy: jeśli nawet jarmarki – serce niemieckiej tradycji – przestają być opłacalne z powodów bezpieczeństwa, coś w społecznej równowadze uległo przesunięciu.
Między strachem a rozsądkiem
Nie chodzi o to, że Niemcy stali się krajem zagrożonym codziennym terroryzmem. Z danych Federalnego Urzędu Kryminalnego (BKA) wynika, że liczba zamachów i prób zamachów spadła po szczycie lat 2016–2018. Jednak wzrosła liczba incydentów o charakterze „bezpośredniego zagrożenia bezpieczeństwa publicznego”: od gróźb po fałszywe alarmy bombowe.
Do tego dochodzi poczucie niepewności w miastach. W 2024 roku policyjne statystyki zanotowały wzrost przestępstw z użyciem noża o 9%, a liczba interwencji na dużych imprezach masowych wzrosła o 14%. Władze reagują zgodnie z logiką prewencji – więcej kontroli, więcej kamer, więcej ochrony. Ale każda z tych decyzji kosztuje.
Święta w epoce rachunków za bezpieczeństwo
Niektórzy politycy, jak CDU-owscy samorządowcy z Nadrenii czy Hesji, wprost mówią, że „nie chodzi już o strach, lecz o ekonomiczny próg bezpieczeństwa”. W praktyce oznacza to, że miasta muszą wybierać: czy sfinansować kulturę i festyny, czy ochronę i monitoring.
Paradoks polega na tym, że większość Niemców czuje się subiektywnie mniej bezpieczna niż dekadę temu, mimo że dane ogólne nie pokazują eksplozji przestępczości. To efekt zmiany percepcji – część społeczeństwa widzi w bezpieczeństwie coś, co trzeba kupić, a nie co wynika z porządku społecznego.
Psychologowie społeczni mówią wręcz o „syndromie barier” – stanie, w którym człowiek czuje się chroniony dopiero wtedy, gdy widzi fizyczne zabezpieczenie. To dlatego w centrach miast pojawiły się nie tylko betonowe zapory, ale i architektoniczne wzmocnienia, które mają jednocześnie „nie psuć estetyki”.
Kraj, który nauczył się świętować pod czujnym okiem kamer
Czy to źle? Niekoniecznie – w końcu bezpieczeństwo publiczne to obowiązek państwa. Ale zmiana jest widoczna: Niemcy stali się krajem, który obchodzi święta w trybie ostrożnym. Kiedyś oznaczało to ciepło i wspólnotę. Dziś – regulaminy, strefy wejść i ubezpieczenia od zamachów.
Na tle Europy to wciąż modelowy kompromis – państwo, które reaguje, nie panikuje. A jednak, gdzieś pod tą warstwą racjonalności, tli się nostalgia. Za czasem, gdy dzieci biegały między stoiskami bez posterunków policji, a święta pachniały tylko cynamonem, nie betonem.
Między magią a rachunkiem
Niektóre samorządy szukają trzeciej drogi – mniejszych, rozproszonych jarmarków zamiast wielkich imprez, elektronicznych bramek wejściowych, a nawet partnerstw publiczno-prywatnych w zakresie ochrony. Ale nawet to nie rozwiązuje problemu finansów.
Bo problemem nie jest wyłącznie bezpieczeństwo. To lustrzane odbicie szerszego zjawiska: coraz droższego państwa, w którym nawet świąteczny uśmiech musi być wkalkulowany w budżet.
Jakie jest Twoje zdanie?
Lubię
0
Nie lubię
0
Świetne
0
Śmieszne
0
Wnerwia
0
Smutne
0
Wow
0



