Polska i Niemcy: współpraca bez przełomu
Mimo kolejnych konsultacji międzyrządowych w Berlinie relacje polsko-niemieckie tkwią w politycznym klinczu. Na drodze do przełomu stoją krajowe lęki Tuska i Merza, spór o historię, napięcia wokół reparacji i rosnąca rola skrajnej prawicy – przy jednocześnie rekordowo dobrej współpracy gospodarczej.
Kiedy polski i niemiecki rząd zasiadają do stołu w Berlinie, można odnieść wrażenie, że wszystko sprzyja „nowemu otwarciu”. Wojna Rosji przeciw Ukrainie zburzyła złudzenia o wiecznym pokoju, oba państwa drastycznie zwiększają wydatki na zbrojenia, w Brukseli patrzy się na Warszawę i Berlin jak na parę, która powinna współtworzyć kręgosłup europejskiej polityki bezpieczeństwa. A jednak od tygodni w dyplomatycznych kuluarach słychać to samo zdanie: przełomu nie będzie.
Nie chodzi o brak tematów. Problemem jest polityczny paraliż po obu stronach Odry – paraliż wynikający z lęku przed własnymi radykałami, bardziej niż z realnych sprzeczności interesów.
Trzy do pięciu niebezpiecznych lat
W Warszawie coraz częściej mówi się otwarcie, że Europa wchodzi w „najniebezpieczniejsze trzy–pięć lat” od końca zimnej wojny. Tyle potrzeba, by rosnące na papierze wydatki na obronę przełożyć na realne zdolności: bataliony, brygady, sprzęt faktycznie gotowy do użycia. Dopóki ten proces się nie domknie, Rosja – jeśli tylko zdoła zamknąć front w Ukrainie na warunkach korzystnych dla Kremla – będzie miała czasowe okno możliwości. Czy z niego skorzysta, nie wie nikt. Ważne jest co innego: że może.
Z perspektywy Warszawy i Berlina ten obraz jest szczególnie niepokojący. Polska graniczy bezpośrednio z Białorusią i obwodem kaliningradzkim, Niemcy pozostają największym krajem NATO w Unii Europejskiej, z gospodarką zdolną – przynajmniej w teorii – do dłuższego wysiłku zbrojeniowego. Tym bardziej paradoksalnie brzmi diagnoza jednego z czołowych politologów: największym błędem Niemiec po 2014 roku nie był sam Nord Stream 2, lecz zaniechanie poważnej rozbudowy Bundeswehry po aneksji Krymu. Stracone lata trzeba dziś nadrabiać w trybie alarmowym.
Jednocześnie zza Atlantyku napływają sygnały, które w Warszawie i Berlinie budzą déjà vu z lat 2016–2020. Plan pokojowy forsowany przez Biały Dom w sprawie Ukrainy w Paryżu określono wprost jako „kapitulację”; zaufanie do przyszłej „odsieczy Ameryki Trumpa” maleje. Rozsądni analitycy radzą: utrzymujmy jak najbliższą współpracę z USA, ale nie opierajmy na niej całego bezpieczeństwa. Europa, a więc także Polska i Niemcy, muszą nauczyć się stać na własnych nogach.
Zbrojenia – razem, ale nie do końca
W takim kontekście naturalną reakcją wydaje się zacieśnienie polsko-niemieckiej współpracy wojskowej. I rzeczywiście, na papierze widać kilka ważnych elementów: niemieckie Eurofightery stacjonują w Polsce, Patrioty chronią lotnisko w Jasionce, Berlin odgrywa istotną rolę w unijnym programie Safe, z którego Warszawa ma otrzymać 44 mld euro preferencyjnych kredytów na budowę „muru dronów” na wschodniej granicy. Bez niemieckiej wiarygodności finansowej tak tanie pieniądze byłyby trudne do zdobycia.
Jednocześnie Berlin jest kluczowym partnerem, bez którego Polska nie zbuduje pełnych łańcuchów produkcyjnych dla nowego uzbrojenia. Warunkiem wykorzystania środków z Safe jest bowiem udział co najmniej dwóch innych europejskich kontrahentów o znaczącym potencjale przemysłowym. Niemieckie firmy zbrojeniowe wpisują się w ten schemat idealnie.
A jednak, gdy spojrzeć wyłącznie na relacje dwustronne, lista wspólnych projektów militarnych nie robi wrażenia. Tam, gdzie Warszawa liczyła na spektakularny gest – jak w przypadku wsparcia ze strony Berlina dla budowy „Tarczy Wschód” w ramach środków unijnych – najczęściej kończy się na ogólnych deklaracjach. Niemcy koncentrują swoje wysiłki przede wszystkim na Litwie, gdzie powstaje pięciotysięczna brygada Bundeswehry. Polska jest ważnym partnerem, ale nie partnerem wyjątkowym.
Dodatkowo symptomatyczne było to, że w kluczowych negocjacjach europejskich nad modyfikacją „planu pokoju Trumpa” w Genewie przy jednym stole zasiedli przywódcy Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. Bez Polski. Symbolicznie pokazywało to, że mimo gromkiego retorycznego wsparcia dla Kijowa, Warszawa wciąż nie jest dla Zachodu oczywistym współarchitektem europejskiej polityki bezpieczeństwa.
Historia: pomnik jest, zadośćuczynienia brak
Drugim wielkim polem sporu pozostaje pamięć historyczna. Z jednej strony Berlin przygotowuje się do uchwalenia przez Bundestag rezolucji w sprawie budowy w centrum stolicy pomnika polskich ofiar niemieckiej okupacji. To gest o ogromnym ciężarze symbolicznym: oddzielny monument naprzeciw Urzędu Kanclerskiego, podkreślający skalę zbrodni popełnionych na polskiej ludności cywilnej.
Z drugiej strony, sprawa konkretnego wsparcia finansowego dla ostatnich żyjących ofiar III Rzeszy ugrzęzła. Kiedy rok wcześniej Olaf Scholz sygnalizował gotowość do stworzenia specjalnego instrumentu pomocowego, jedna z niemieckich gazet oszacowała jego wartość na około 200 mln euro. Z punktu widzenia Warszawy suma ta wyglądała fatalnie na tle bombastycznych żądań reparacyjnych PiS, sięgających 1,5 biliona dolarów. Choć tamte roszczenia były politycznym teatrem i nie przyniosły Polsce realnie ani jednego euro, uruchomiły mechanizm oczekiwań, z którym Tusk nie bardzo wie, co zrobić.
Rząd w Warszawie wie, że sprawa reparacji formalnie jest zamknięta, a otwieranie jej na nowo groziłoby konfliktem z resztą Unii. Jednocześnie sondaże – choćby barometr relacji polsko-niemieckich Instytutu Spraw Publicznych – pokazują, że 58 procent Polaków uważa, iż Niemcy powinny zrobić więcej w kwestii zadośćuczynienia. Co czwarty badany wskazuje wprost na reparacje jako pożądaną formę działań. Po drugiej stronie Odry podobnie uważa zaledwie niewielki ułamek opinii publicznej. Ten rozdźwięk utrudnia każdemu polskiemu rządowi ruch, który dałby Berlinowi „zamknięcie tematu”, a jednocześnie nie zostałby w kraju odebrany jako kapitulacja.
Polityka wewnętrzna jako hamulec
Tu dochodzimy do sedna: zarówno Donald Tusk, jak i Friedrich Merz są w dużej mierze zakładnikami swoich wewnętrznych scen politycznych.
W Polsce przez osiem lat PiS prowadziło konsekwentną antyniemiecką kampanię – od insynuacji o „niemieckich wpływach” po obsesyjne nagłaśnianie kwestii reparacji. Prezydent Karol Nawrocki chętnie podjął tę narrację, wpisując się w logikę narodowej krzywdy i podejrzliwości wobec Berlina. Nowy rząd po 2023 roku nie zdecydował się na frontalne przecięcie tej opowieści, raczej starał się ją… przeczekać. Efekt jest taki, że co czwarty Polak deklaruje niechęć do Niemców, a sympatia wobec zachodniego sąsiada przestała być oczywistym odruchem.
Tusk wie, że każde odważniejsze zbliżenie z Berlinem zostanie natychmiast wykorzystane przez PiS, Konfederację i ugrupowanie Brauna jako dowód „uległości wobec Niemiec”. W kampanii wyborczej ten argument wciąż działa. Nic dziwnego, że premier pojawia się w Berlinie głównie wtedy, gdy nie ma innego wyjścia – a kwestie bardziej wrażliwe odkłada na później.
Po drugiej stronie Odry Merz ma swój własny strach: AfD. Nowy kanclerz, chcąc pokazać, że „kontroluje granicę”, już pierwszego dnia urzędowania przywrócił kontrole na granicy z Polską. W Berlinie tłumaczono to walką z przemytem ludzi i nielegalną migracją. W Polsce odebrano to jako gest nieufności i brak europejskiej solidarności. Polityczny zysk Merza okazał się wątpliwy – AfD nadal prowadzi w sondażach, a relacje z Warszawą zostały niepotrzebnie nadwątlone.
To symboliczny przykład logiki, w której obaj przywódcy reagują głównie na nacisk własnych radykałów. Zamiast wykorzystać kryzys bezpieczeństwa jako szansę na strategiczne zbliżenie, patrzą nerwowo na słupki poparcia.
Gospodarka wyprzedza politykę
Największym paradoksem jest to, że tam, gdzie polityka nie nadąża, biznes działa znakomicie. W ubiegłym roku Polska awansowała na piąte miejsce wśród partnerów handlowych Niemiec, z obrotami na poziomie 171 mld euro – tuż za Francją. Wymiana handlowa z Rosją spadła do symbolicznego poziomu, podczas gdy oś Warszawa–Berlin stała się jednym z filarów niemieckiego eksportu i importu.
Polskie firmy coraz odważniej inwestują w RFN. Grupa Trend przejęła dużego producenta świec i dekoracji Gala Group, Colian – niemieckiego wytwórcę czekolad Gubor. W tle toczy się mniej spektakularny, ale równie ważny proces „splatania się” łańcuchów dostaw, zaplecza produkcyjnego i kompetencji – od przemysłu motoryzacyjnego po spożywczy.
Niemcy pozostają największym płatnikiem netto do budżetu Unii, Polska – największym beneficjentem. Od 2004 roku Warszawa otrzymała z Brukseli ok. 180 mld euro netto, w dużej mierze dzięki temu, że Berlin nie rezygnuje z roli finansowego fundamentu integracji. Nawet plany skrócenia podróży kolejowej między stolicami do czterech godzin wpisują się w logikę zacieśniania codziennych, praktycznych więzi, niezależnie od politycznej retoryki.
Dlaczego nie ma przełomu?
Jeśli spojrzeć na to z dystansu, sytuacja wygląda więc tak: dwa państwa, które potrzebują się nawzajem dla własnego bezpieczeństwa i dobrobytu, mają za sobą osiem dekad trudnej historii, ale dziś prowadzą rekordowo intensywną współpracę gospodarczą, wspólnie wspierają Ukrainę i korzystają z tych samych unijnych mechanizmów. Mimo to, przy każdym spotkaniu na najwyższym szczeblu słyszymy, że „nie będzie przełomu”.
Powód jest mniej dramatyczny, niż mogłoby się wydawać, ale przez to bardziej uparty. To strach rządzących przed własnym społeczeństwem: przed gniewem elektoratów wyczulonych na słowo „Niemcy” w Polsce i „Polen” w Niemczech. Strach przed populistami, którzy żywią się konfliktami symbolicznymi i nieufnością. Strach przed politycznym kosztem przyznania, że w 2025 roku bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy siebie nawzajem.
Polska i Niemcy nie znajdują się w stanie kryzysu – to raczej stan przewlekłej niedojrzałości. Gospodarka biegnie do przodu, bezpieczeństwo pcha oba kraje ku sobie, ale polityka zatrzymała się gdzieś pomiędzy pomnikiem a reparacjami, między lękiem a odwagą. Przełom nie nastąpi, dopóki w Berlinie i w Warszawie ktoś nie uzna, że warto zaryzykować parę punktów w sondażach w zamian za realną zmianę jakości relacji.
Do tego czasu będziemy mieli dokładnie to, co mamy dziś: imponujące liczby w statystykach handlowych, coraz gęstszą sieć powiązań gospodarczych, kolejne wspólne zdjęcia liderów – i wciąż odkładaną na później rozmowę o tym, jak naprawdę chcemy żyć ze sobą przez następne trzy–pięć niebezpiecznych lat.
Jakie jest Twoje zdanie?
Lubię
0
Nie lubię
0
Świetne
0
Śmieszne
0
Wnerwia
0
Smutne
0
Wow
0



